"Nasza klasa" jest przede wszystkim wiwisekcją przemocy. Obrazem przedstawiającym w sposób drastyczny i dosłowny, jak przemoc rodzi przemoc. A jednak, przy całej jego sile, jest w nim jakaś
"Nasza klasa"jest przede wszystkim wiwisekcją przemocy. Obrazem przedstawiającym w sposób drastyczny i dosłowny, jak przemoc rodzi przemoc. Kamera jest blisko bohaterów, młodzi aktorzy są dobrze poprowadzeni. Całość przyjemnie zmontowana i sprawnie zrealizowana. Nie powinno więc dziwić, że film jest estońskim kandydatem do Oskara. A jednak, przy całej jego sile, jest w nim jakaś podejrzana łatwość i mimo wszystko brak mu głębi. Obraz Ilmara Raaga jest bez wątpienia filmem mocnym, utrzymanym w manierze weryzmu. Reżyser prowadzi nas poprzez szkolne korytarze, opowiadając historię chłopca prześladowanego przez całą klasę. Nie wiemy do końca, jaka jest geneza tej niechęci, chłopak bowiem nie różni się specjalnie wyglądem, a jednak odstaje od reszty. Pozbawiony instynktu zachowawczego nie tylko nie jest w stanie, ale nawet nie próbuje wyzwolić się z roli ofiary. W pewnym momencie w jego obronie stanie jeden z jego prześladowców. Logika sytuacji jest bezlitosna, a narastający konflikt - nieuchronny. Z jednej strony ta analiza przemocy to także prawie że biologiczny opis zachowań stadnych, z drugiej - portret moralnego konformizmu. A jednak ja nie podzielam zachwytu większości krytyków, a sam film budzi we mnie mieszane uczucia. Doskonale rozumiem, że prostota jest tu zamierzona i ma wzmocnić końcowy efekt. Rozumiem także, dlaczego film dostał nominację do Oskara. Problem, który opisuje wraz z wszelkimi jego konsekwencjami, to bardziej przypadek Stanów Zjednoczonych niż Estonii. Rozumiem, dlaczego ludzie po projekcji milczą i bija brawo, jednak nie rozumiem, dlaczego film dostał nagrodę w Konkursie Warszawskim i nagrodę FIPRESCI przyznaną przez krytyków filmowych z Międzynarodowej Federacji Prasy Filmowej (Federation Internationale de la Presse Cinematographique). Jego prostota jest bowiem mało szlachetna, a może nawet efekciarska. Po pierwsze, na ten temat powstało już kilka filmów, głębszych i mniej dosłownych obrazów, jak chociażby niejednoznaczny i intrygujący "Słoń"Gusa Van Santa. Oglądając "Naszą klasę", po 15 minutach już wiemy, jak rozwinie się akcja i jak całość się skończy. Raz pokazana czechowowska strzelba musi wystrzelić. Jest także jakaś dziwna łatwość w sile obrazów pokazujących dzieci znęcające się nad dziećmi, dzieci zabijające inne dzieci. Wiadomo, że te obrazy zapadną w pamięć i epatowanie nimi być może jest skuteczne, tylko że potrzeba, aby szło za nimi coś więcej. Żeby wiedzieć, o co mi chodzi, wystarczy przypomnieć sobie którąkolwiek adaptację "Władcy Much". W filmie Raaga tego „więcej” w gruncie rzeczy zabrakło. Poruszamy się po powierzchni. Jest w tym kinie jakaś nieautentyczność, która sprawia, że nie jestem w stanie się nim zachwycić.